Tobermory 2008 Marsala Cask – test whisky
Whisky Tobermory dosyć często gości na moim blogu. Cóż ja poradzę, że uwielbiam destylarnię z Mull. Prawie równie mocno lubię wino Marsala. Więc gdyby połączyć jedno i drugie, to otrzymamy… No właśnie – co!?
Nie samym sherry człowiek żyje
Podobno im bardziej czarna whisky, tym lepiej, im więcej w niej sherry, tym lepsza. Podobno… Tak piszą i mówią niektórzy fani złotego trunku, to także widać na sklepowych półkach i w internetowych sklepach – sherrybomby znikają szybciej, niż uda ci się wypowiedzieć zdanie: „Doceń whisky z tradycyjnych i zwyczajnych beczek po bourbonie”. Ja już dawno „wróciłem” do klasycznego ex-bourbon, choć sięgam też rzecz jasna po whisky z beczek po sherry, pod warunkiem że wino nie wpływa zbyt mocno na whisky.
Lubię też bardzo popijać marsalę – to wino wzmacniane tak jak wspomniane sherry albo porto. Tym, co zachwyca mnie w tym sycylijskim trunku, jest jego lekko orzechowy posmak (choć zaznaczam, że na winach to znam się słabo).
Wróćmy jednak do whisky i do mojej butelki Tobermory. The Vintage Malt Wisky – szkocki niezależny bottler stworzył dokładnie 325 butelek tej whisky w serii Cooper’s Choice. Alkohol wydestylowano w sierpniu 2008 roku i przez pierwszy okres dojrzewał w beczkach z dębu amerykańskiego, by następnie zebrać finisz w beczce po marsali. Zabutelkowana w 2018 roku, w mocy 56.5% (producent nie precyzuje, czy jest to moc beczki, czy też procenty „zbito” do takiego poziomu). Oczywiście whisky nie jest dodatkowo barwiona karmelem i nie jest filtrowana na zimno.
Moja opinia o Tobermory 2008 Marsala Cask Coopers Choice
Wzrok: jasnozłoty
Zapach: owoce – śliwki (słodkie renklody, mirabelki), gruszki, imbir, nalewka na orzechach włoskich
Smak: bardzo słodko, owocowy kompot, goryczka dębiny, cynamon
Finisz: długi, ze słodyczy robi się pikantny i wytrawny
Tobermory i Marsala – słodkie połączenie
To chyba jedna z najsłodszych whisky, jakie piłem. Oczywiście nie licząc tych sherrybomb, które leżakowały w beczce po Pedro Ximenez. Jednak Tobermory po marsali ma chyba trochę inną słodycz – nie tak czekoladowo-bakaliową, lecz owocowo-orzechową.
W tej whisky dominują owoce z sadu – bardzo słodkie śliwki i bardzo dojrzałe gruszki. A czy piłeś kiedyś orzechówkę, taką słodziutką nalewkę zrobioną przez dziadka, babcię, ciocię, wujka – ogólnie rzecz biorąc domową „wódkę” na orzechach włoskich? Jeśli tak, to na 100% wyczujesz to w tej single malt. Z każdym kolejnym powąchaniem pojawia się też wytrawna, trochę pikantno-beczkowa kontra.
Słodko jest też w smaku, i to bardzo! Znowu kompot owocowy, który mama podawała do niedzielnego obiadu. I podobnie jak w zapachu, także i w smaku, a później w finiszu, z czasem dostajemy coś wytrawnego, beczkowego. Moim zdaniem to udana butelka, świetna na popołudniowego drinka. Jest soczyście owocowa, nieco pikantna i zdecydowanie bardziej słodka niż wytrawna. Może nie rzuca na podłogę i nie wywraca „whiskowego” światopoglądu do góry nogami, ale pije się ją nad wyraz przyjemnie.
W sumie ta single malt ma jeden, zasadniczy minus – jest cholernie pijalna, a że tych butelek było tak niewiele, to niełatwo kupić kolejną do barku. Trudno, trzeba będzie rozejrzeć się za inną wersją ex-marsala, może też jakąś z wyspy Mull.