Glenfiddich – alfabet whisky
Fabryka Glenfiddich
Kiedyś usłyszałem, że prawidłowym określeniem na zakład produkujący whisky jest gorzelnia. Jednak w wielu miejscach można przeczytać (także i u mnie), że whisky powstaje w destylarni. Różnica jest podobno taka, że gorzelnia ma szersze znaczenie. To zakład produkujący wyroby spirytusowe, a destylarnia jest niby częścią takiego zakładu. W Polsce przyjęło się jednak spolszczenie angielskiego distillery i tak już to leci. Może to tylko gra słów, a może najprawdziwsza prawda 😉 Niemniej, pisząc o Glenfiddich najłatwiej jest używać określenia „fabryka whisky”. Jest to bowiem ogromny zakład produkcyjny, z własną bednarnią, z ogromnymi halami z alembikami czy też z linią do butelkowania trunków.
William Grant pod-pij-a świat
Ciekawe, czy pan William zakładając destylarnię Glenfiddich w 1886 roku marzył o tym, że whisky z jego alembików będzie znana chyba w każdym miejscu świata. Lokalizację wybrał doprawdy wyśmienitą. Samo serce regionu Speyside, w dolinie („glen„) rzeki Fiddich. Nazwa destylarni pochodzi więc od pobliskiej rzeki i tłumaczy się ją jako „dolina jelenia”. Skarbem tej ziemi jest też Robbie Dhu – źródło wody, z którego czerpie zakład i do którego ma wyłączne prawa.
Rodzina Grantów chyba szybko zwietrzyła superinterest, bo już kilka lat później uruchomiona została siostrzana gorzelnia Balvenie. Mieści się ona dosłownie rzut deklem od beczki od Glenfiddich. Wiele, wiele lat później dołączyła do nich Kininvie. Co ciekawe, przez te wszystkie lata obie gorzelnie pozostają w rękach tego samego właściciela. Nie wiem, czy oprócz nich oraz destylarni Springbank (należącej do rodziny Mitchell) udałoby się znaleźć podobną historię. Być może właśnie ta stabilizacja i swego rodzaju tradycjonalizm wpłynęły na to, że Glenfiddich jest niekwestionowanym potentatem na rynku whisky.
Speysiderowość
Pisząc kiedyś o gorzelni Balvenie użyłem stwierdzenia, że ichniejszy trunek jest dla mnie „typową” whisky ze Speyside. Nie można jednak odmówić Glenfiddich typowo speysiderowego charakteru. A że to rodzaj wyjątkowo pijalny, lekki, przyjemny, owocowy, to whisky spod znaku jelenia cieszy się ogromną popularnością. OGROMNĄ!!!
Żeby sprostać popytowi, destylarnia Glenfiddich stale się rozwija. Obecnie działają tam 32 alembiki, które produkują aż 13 milionów litrów spirytusu rocznie! Do tego wielgachne kadzie fermentacyjne. Istna fabryka whisky.
Jednak pomimo ilości produkowanego spirytusu, próżno szukać tej whisky u niezależnych bottlerów. Jeśli już się trafi, jest to biały kruk. Firma pilnuje swoich produktów jak oka w głowie i nie sprzedaje beczek ani Glenfiddich ani Balvenie. Jeśli już to robi, wówczas oddaje tzw. teaspoone whisky. To blended malt, czyli co najmniej dwa single malt złączone ze sobą, z czego jednego ze składników jest ciut-ciut. W przypadku specyfików od rodziny Grantów możemy spotkać: Burnside – whisky Balvenie z niewielką domieszką Glenfiddich oraz Warhead – blended malt w odwrotnej proporcji.
Czym chata bogata…
Jako że destylatu produkuje się tu co niemiara, to i portfolio gorzelni jest przebogate. Nie pomylę się zbytnio, gdy powiem, że pewnie każdy z czytelników kojarzy Glenfiddich 12yo. To sztandarowy produkt, dostępny pewnie na głębokiej Syberii, w amazońskiej dżungli i u Beduinów na Saharze 😉 To single malt, która była „tą pierwszą” dla wielu osób. Nie będę ukrywał, że delikatnie rzecz ujmując fanem tej edycji nie jestem. Na szczęście, oferta Glenfiddich jest obfita i każdy znajdzie coś dla siebie. Chociażby wersję 15yo Solera Reserve czy też 18yo Small Batch. Warta uwagi jest też seria Age of Discovery i oczywiście wiele, wiele innych whisky z jeleniem na etykiecie. Pomimo wierności tradycji, w gorzelni lubią bawić się beczkami czy finiszowaniem. Trudno żeby było inaczej, skoro legendą William Grants & Sons jest David Stewart (o którym pisałem przy okazji artykułu o Balvenie). Z taką historią, z takim rozmachem, a przede wszystkim z ludźmi, którzy dojrzewali pod okiem Stewarta trudno będzie zepchnąć Glenfiddich z whiskowego piedestału. Rola speysiderowego lidera wydaje się być niezagrożona.
PS: wszystkie zdjęcia należą do travelmag.com i zostały wykorzystane zgodnie z zasadami ustalonymi przez autora.