Jura Superstition – test whisky
Dość specyficznie, dość nietypowo, z całą pewnością nie dla każdego. Tak się prezentuje Superstition.
Whisky Jura Superstition
Pomiędzy „Szkocją właściwą” a wyspą Islay leży Jura. Obie wyspy dzieli jedynie niewielki przesmyk o nazwie Sound of Islay – w języku gaelickim to Caol Ila 😉 Jura to stosunkowo duża wyspa (ponad 350 km²), na której mieszka… mniej niż 500 osób – ok. 200 mieszkańców. Za to jeleni jest tam grubo ponad 5 tys. sztuk. W kilku źródłach można znaleźć informację, że nazwa wyspy pochodzi od nordyckiego słowa Jeleń 🙂 Oprócz jeleni, wyspa słynie jeszcze z malowniczych gór Paps of Jura i z whisky. No może jeszcze z tego, że George Orwell właśnie tam napisał swój Rok 1984.
Destylarnia Isle of Jura (bo taka jest jej pełna nazwa) mieści się w największej (praktycznie jedynej) osadzie na wyspie – Craighouse. Pierwsza gorzelnia działała tam już na początku XIX wieku. Obecna to stosunkowo młody zakład – powstał w połowie XX wieku, a pierwszy destylat popłynął tam w 1963 roku. Początkowo produkowano tam wyłącznie lekkie, bardzo przystępne whisky z przeznaczeniem na kupażowanie blended whisky.
Destylatowi bliżej było zdecydowanie bardziej do charakteru whisky z Highland niż do pobliskiej Islay. Dopiero z czasem zaczęto odważniej stawiać na produkcję torfowych whisky. W ten sposób powstały Jura Prophecy i opisywana tu Jura Superstition.
Bohaterkę dzisiejszego wpisu wprowadzono do oferty w 2002 roku i jest to pierwszy, lekko torfowy produkt z destylarni. Ta single malt dojrzewa w beczkach po burbonie, nie ma oznaczenia wieku, zabutelkowana została z mocą 43% alk.
Moja opinia o Jura Superstition
Wzrok: złoto
Zapach: słodko, zapach słodkich jabłek, nawet takich już nadpsutych, okadzonych dymem, sól
Smak: słodko, grzanka z miodem, wanilia, lekko pikantnie – pieprz, trochę przebija alkohol
Finisz: lekko dymny, średnio długi
Cena: 150-200 złotych
Trudno sprawa
Jura Supestition – hmm, co tu o niej napisać. Przyznam, że za pierwszym razem, gdy ją piłem, powiedziałem sobie, że to pierwszy i ostatni raz 😉 Kilka tygodni później miałem możliwość powtórnego degustowania. Opinię miałem wówczas całkowicie odwrotną. Jura Superstition mnie może nie oczarowała, ale przynajmniej nieco zaciekawiła.
Pisząc ten artykuł mam możliwość wąchać i pić ją po raz kolejny. Znowu nie wiem, jak ją określić. Ona jest po prostu inna niż „standardowe” single malt. Jeśli ktoś myśli, że jest ona delikatna, owocowa, to się myli. Torf i dym jest tam oczywisty. Z kolei jeśli ktoś liczy na to, że Jura Superstition jako dymno-torfowa będzie przypominać coś z Islay, to raczej się zdziwi – torf ma tu trochę inny profil.
Dla mnie Jura Superstition to skojarzenie z owocami (przede wszystkim jabłka „papierówki”), które spadły z drzewa i zaczynają już trochę gnić, psuć się, puszczać sok. Kojarzycie ten specyficzny zapach? Jest on słodki, ale jest w nim coś takiego ostrego, fermentującego. W Jura Superstition dochodzi jeszcze do tego zapach dymu, torfu, słodu – całość tworzy w miarę słodką i lekko torfową whisky.
Przeglądając różne strony o whisky można natknąć się na skrajne opinie dotyczące Jura Superstition – niektórzy oceniają ją bardzo nisko, inni – dość wysoko. Taka właśnie ona jest – nieoczywista 🙂