Bulleit Bourbon 10yo – test whisky
Oto whiskey na letni dzień. Na spotkanie z przyjaciółmi. Do leniuchowania na podmiejskiej działce. Bulleit Bourbon jako towarzysz popołudniowego „nicnierobienia”.
Rodzina Bulleit
Pewnie podczas robienia zakupów w markecie rzuciła się Ci w oczy taka butelka. Ewentualnie z mocno pomarańczową bądź zieloną etykietą. To rodzina Bulleit. Należą do niej zarówno burbony jak i rye whiskey. Choć akurat żyto jest dość charakterystyczną cechą bulleit’ów (o czym za moment), to dziś skupię się na klasycznym bourbonie. Może nie tak podstawowym, ponieważ w wersji 10-letniej.
Czym jest burbon? Pisałem o tym tutaj w miarę szeroko 👉👉 tutaj. A mówiąc w skrócie, to whiskey z kukurydzianego zacieru (minimum 51%). Każda gorzelnia dodaje do niego jeszcze inne ziarna, co wpływa na charakter spirytusu. W porównaniu do innych produktów, w Bulleit jest dodawane całkiem sporo żyta (ok. 30%). Wyostrza to nieco alkohol oraz dodaje charakterystyczny zapach chleba/tostów. Takie było założenie producenta Bulleit whiskey.
A kimże jest ten producent? I tu ciekawostka. Jeszcze do niedawna nie istniała gorzelnia Bulleit. Dopiero w 2017 roku właściciel, jakim jest Diageo, otworzył właściwą destylarnię. Natomiast do tego momentu spirytus był produkowany gdzieś w Kentucky. Wieść niesie, że było to w Four Roses Distillery. Dlatego też Bulleit zaliczany jest do tzw. sourced whiskey. To coś jak szkockie tzw. bastard whisky (np. Finlaggan). Są to marki alkoholi, których pochodzenie nie jest ujawnione.
Wracając zaś do Bulleit 10yo. To butelka dość szeroko dostępna na naszym rynku. Nie żeby ją można było znaleźć w pierwszym lepszym sklepie. Niemniej, oprócz specjalistycznych sklepów, trafia się ona także w marketach. Cena oscyluje w okolicy 150-170 złotych.
Moja opinia o Bulleit Bourbon 10yo
Wzrok: ciemny złoty
Zapach: głęboki, intensywny, wanilia, słodkie owoce, świeże pieczywo
Smak: wanilia, słodycz karmelu, ostrość pieprzu, słodkie owoce (śliwki, wiśnie), dębina
Finisz: dość długi, z wyraźną ostrością
Dobry bourbon dla każdego
Choć sam jestem zdecydowanym fanem „szkockiej”, od czasu do czasu sięgam po amerykańską whiskey. Robię to szczególnie wówczas, gdy spotykam się ze znajomymi albo gdy nie mam ochoty na jakieś głębokie analizy organoleptyczne 😉 . Bourbon to dobry sposób na niezobowiązujący, aczkolwiek zacny trunek. Tylko uwaga – w sklepach jest wiele burbonów, w których smak i zapach sprowadzają się do jednego. To spirytus pod słodką, karmelową kołderką.
Trzeba wybierać więc z głową. Klasowych burbonów jest oczywiście sporo, klasowe są także ich ceny. Wspomnę choćby o fantastycznej parze Booker’s oraz Baker’s. Trzeba też pamiętać o całej serii fantastycznych Woodford Reserve. Gdy chcemy kupić coś bardziej budżetowego, siłą rzeczy trafiamy na Bulleit Borbon 10yo.
Cechą główną tej whiskey jest głęboka słodycz. To nie karmel (choć on też się przewija), ale słodkie owoce. Śliwki, wiśnie, jakaś konfitura owocowa, nawet takie wysuszone morele. Do tego dochodzi jeszcze chlebuś – zapach takiej świeżej, wypieczonej skórki chleba.
W Bulleit 10yo jest jednak coś, co niektórym może przeszkadzać. Czy to w zapachu, czy to w smaku wyczuwalna jest ostrość. To pieprz, cynamon. Do tego wyrazistość dębiny. Dla mnie to akurat fajna kontra do słodyczy burbona. Niemniej, ktoś może powiedzieć „yyyy, ale ostry spirytus”. Kwestia gustu i oczekiwań.
Pomimo tej pikantności, Bulleit w wersji 10yo naprawdę warto polecić. Ta głęboka słodycz posmakuje pewnie nawet tym, którzy na co dzień omijają takie ciężkie alkohole i wolą raczyć się lekkim piwkiem. Zawsze można też zaserwować bourbon on the rocks albo zabawić się w miksologa i przygotować Old Fashioned albo Whiskey Sour.