Dalmore 12yo – test whisky
Whisky Dalmore 12yo
Zdarza Ci się „kupować oczami”? Podobno tzw. window shopping jest całkiem powszechny. Łażenie po sklepach, przeglądanie wystaw aż coś wpadnie w oko. To również buszowanie w sieci, przeglądanie witryn internetowych. Wg różnych badań, o sukcesie sprzedaży w dużej mierze decyduje opakowanie i pierwsze wrażenie. Dlatego producenci tworzą produkty rzucające się w oczy, a sprzedawcy lub merchandiserzy prezentują je w najlepszy możliwy sposób. Dlaczego o tym piszę? W moim przekonaniu Dalmore 12yo to whisky, który przyciąga wzrok i kusi piękną butelką. Tylko czy warto ulec pokucie?
Region Highlands – rozległa część Szkocji, ale można zauważyć, że pewne skupisko gorzelni ulokowane jest w okolicach miasta Inverness. To tak całkiem niedaleko od Speyside. W tej lokacji można znaleźć między innymi destylarnie Balblair, Teaninich, Glenmorangie czy Dalmore właśnie. Całkiem przyjemne sąsiedztwo.
Dalmore to jedna ze starszych destylarni (1839 r.). Zakład chętnie jednak nawiązuje aż do 1263 roku, kiedy to król Alexandre III został uratowany przez wodza klanu Mackenzie przed szarżującym jeleniem.
Klan Mackenzie przez lata był właścicielem zakładu, tak więc skrzętnie wykorzystywano tę historię. Na tyle, że nawet wypuszczono whisky Dalmore King Alexander III (chyba była całkiem fajna, jeśli dobrze pamiętam).
Wracając zaś do single malt Dalmore 12yo. Jest to podstawowa butelka z portfolio gorzelni. Jak na tą destylarnię przystało, duży udział ma destylat, który dojrzewał w beczkach po sherry. Pozostała część beczek to klasyczne baryłki ex-burbon. Z takiego połączenia powstaje single malt, która systemowo kastrowana jest do 40% alk., przefiltrowana na zimno i podbarwiona karmelem.
Moja opinia o Dalmore 12yo
Wzrok: bursztyn
Zapach: kompot wigilijny, kakao, rozcieńczone wino
Smak: winny, wytrawny, lekko pikantny, trochę jak kompot z owoców do niedzielnego obiadu
Finisz: lekki, niezbyt długi
Cena: 200-250 złotych
Przyznam się, że to chyba jeden z najdłużej pisanych artykułów. Zaczynałem, przerywałem, znowu się za niego zabierałem i ponownie odpuszczałem. Dlaczego? Ponieważ nie lubię pisać o whisky, które są do du… żej poprawki 😉 Robiłem podchody pod tą whisky wiele razy i niestety, Dalmore 12yo nie zapadła mi pozytywnie w pamięci.
Rzecz jasna, nie jest to whisky, która odrzuca. Nie nie nie! To whisky niezła do sączenia, ale absolutnie bez żadnego och i ach. Zarówno przez zapach i smak przewija się sherry, jest generalnie wytrawnie i powiedziałbym „winnie”. Dochodzi do tego jakiś posmak kakao, może nawet niewielki aromat świeżo palonej kawy. Wszystko to brzmi zachęcająco. Jednak główny i podstawowy zarzut – ta whisky jest rozwodniona! O ile w aromacie tak mocno tego nie czuć, to na języku można wyczuć taką miałkość, nijakość. To bardzo przeszkadzało mi w przyjemności picia. Whisky, która mogła by aspirować do bogatej, krągłej, pełnej, mięsistej… a zostało z tego dość niewiele.
Pamiętam, jak lata, lata temu pani kucharka w szkole dawała do picia kompot do obiadu. Czasy były trudne, wszystkiego było mało, no więc rozcieńczała ten kompot wodą, żeby dla wszystkich uczniów wystarczyło. Niestety, takie mam skojarzenia z Dalmore 12yo. Rozcieńczony kompot. Za grubo ponad 200 zł.
Być może zaraz rzucą się na mnie fani tej whisky albo w ogóle Dalmore – że to taka fajna łycha, że wpływ beczek po sherry, że to czy tamto. Co do znamienitości samej gorzelni, trudno jest mi się wypowiedzieć. Wszak nie piłem żadnej 30-, 40-, 50 i więcej years old. Nie próbowałem także Dalmore 1962, którą popijał agent Lancelot 😉 Zakładam, że by mnie urzekły. Niestety, nie to co Dalmore 12yo.